To pozbycie się zbędnych przepisów prawnych.
To odpowiedź na nadmierne przeregulowanie.
Więc chociaż termin może kojarzyć się negatywnie nie ma nic wspólnego z niebezpieczeństwem rozregulowania czy destabilizacji.
Dlaczego?
W 1989 roku Dziennik Ustaw liczył 1186 stron. Przepisy uchwalone dziesięć lat później, w 1999 roku, zajęły już 7292 stron. Od 2001 co roku nowe przepisy zajmują co roku kolejne kilkanaście tysięcy stron Dziennika Ustaw. Nikt, nawet specjaliści, a co dopiero zwykli obywatele, nie są w stanie ogarnąć kolejnych nowelizacji i nowych przepisów.
W 1989 roku mieliśmy około 160 tysięcy urzędników, obecnie zatrudniamy ich już ponad 450 tysięcy. Drugie tyle administracja zatrudnia na umowy cywilnoprawne. Mimo to, jednym z największych utrapień Polaków są problemy w codziennych relacjach z urzędami. Wynika to z tysięcy niepotrzebnych procedur i absurdalnych przepisów oraz ze złej organizacji instytucji publicznych.
Co chcemy zrobić?
Pierwszą ustawą, którą przedstawimy w Sejmie wyłonionym na jesieni będzie ustawa o deregulacji systemowej, która uwolni Polaków od biurokratycznego balastu i pozwoli im realizować swój potencjał, ambicje i pomysłowość bez codziennej walki z własny państwem. Przedstawimy nową Ustawę Wilczka, oparta na zasadzie, że to co nie jest zabronione jest dozwolone. Zlikwidujemy dziesiątki niepotrzebnych licencji, zezwoleń i ograniczeń działalności gospodarczej. Pozwolimy ludziom działać i bogacić się bez przeszkód ze strony państwa. Musimy też skończyć z systemowym marnowaniem naszych pieniędzy przez dziesiątki niepotrzebnych urzędów, agencji i instytucji kontrolnych. Zlikwidujemy albo sprywatyzujemy wszystkie instytucje, które nie służą interesowi publicznemu, a jedynie interesom partyjnych oligarchii.